Media
News & blog

O żniwach, Azorze i o tym, co do tego jodze

O żniwach, Azorze i o tym, co do tego jodze
Joga
Data 19 sierpnia 2024
asia

Sierpień ma zapach unoszącego się nad polami ciepłego kurzu i związanej w bale słomy. Zapach ten nic a nic nie zmienił się przez ostatnie czterdzieści lat. 

Przywodzi na myśl wspomnienia z dzieciństwa. Żniwa, świeżo ścięte zboże, walka o najlepsze miejsce na wozie zaprzęgniętym w Siwą i głos dziadka, wołającego: wio albo nazad i cmokającego na spoconą klacz, która mimo upału całej wiosce zwiozła jednego dnia słomę z pola. A potem jazda rozkołysanym wozem drabiniastym przez wieś: równomiernie stukające o kamienie kopyta, w oddali upominające się o dojenie krowy i, ujadające przy każdym chylącym się płocie, Burki, Azory i… ich brzęczące o cynowe miski łańcuchy.

Kiedy byłam dzieckiem, widok psa na łańcuchu nie dziwił mnie wcale. Każdy szanujący się gospodarz miał na podwórku Burka czy Azora, a każdy Burek czy Azor miał łańcuch, cynową miskę z wodą i – przy odrobinie szczęścia – budę. Burka i Azora bywało mi nawet żal, ale żadnego z nich nie można było spuścić z łańcucha. Burek i Azor to były najczęściej agresywne psy, pilnujące gospodarstwa i w ogóle nie wolno było się do nich zbliżać.  

Nie dziwiło mnie nawet, że w tym samym czasie Kama, nasza ruda jamniczka, spała z nami w łóżku, miała oddzielnie gotowane posiłki, była przytulana, całowana, zabierana na wakacje i spuszczana ze smyczy na spacerach.

W latach osiemdziesiątych zwierzęta były równe i równiejsze. Niektóre miały w życiu szczęście. W kwestii pozostałych nikt raczej nie interweniował.

Do czasu.

21 sierpnia 1997 r. Sejm uchwalił ustawę o ochronie praw zwierząt.

Oznacza to, że od 27 lat mamy w Polsce prawo mówiące, że zwierzę to nie rzecz, a istota odczuwająca cierpienie, której człowiek winny jest szacunek, ochronę i opiekę.

Chciałabym wierzyć, że powyższy paragraf jest dziś dla większości równie oczywisty, co stwierdzenie, że ziemia obraca się wokół słońca. 27 lat to jednak niewiele ponad jedno pokolenie, a to trochę za mało, by zmienić światopogląd ogółu społeczeństwa.

Zwierzęta nadal są równe i równiejsze. Niektóre mają w życiu szczęście. W kwestii pozostałych coraz więcej osób interweniuje i to coraz skuteczniej.

I chociaż zmiany powoli kiełkują, to w świadomości społecznej bardzo głęboko tkwi przekonanie o nadrzędności człowieka względem przyrody, która została stworzona na jego potrzeby.

Czasem zastanawiam się, czy Burek i Azor mieliby kiedykolwiek łańcuch u szyi, gdyby trzy tysiące lat temu myśli filozoficznej Dalekiego Wschodu nieco łatwiej było się przedrzeć przez góry Uralu.

Ustawa podpisana w Polsce w 1997 po części wyraża bowiem głoszoną w Indiach już 3000 p.n.e. równość, jedność i współzależność świata ludzi, zwierząt i roślin. Jedną z zasad moralnych, która miała regulować współżycie ludzi w tym szeroko rozumianym ekosystemie miała być AHIMSA – niekrzywdzenie.

O ahimsie pierwszy raz usłyszałam na zajęciach jogi. Uczyliśmy się wtedy stania na głowie. To znaczy kilka osób w pierwszym rzędzie uczyło się tej szlachetnej pozycji, podczas gdy reszta – ze mną włącznie – usiłowała dociskać głowę do maty, wierzgając jednocześnie nogami, niczym źrebięta wypuszczone pierwszy raz na łąkę. Ahimsa w tym kontekście miała oznaczać umiarkowanie w tymże wierzganiu i cierpliwość w dążeniu tak, byśmy nie skręcili sobie karków przy pierwszym podejściu. Tyle w każdym razie zrozumiałam ze słów odwróconej do góry nogami nauczycielki, rozprawiającej na przemian o filozofii jogi i o należytym napinaniu mięśni.

Prawdziwe zrozumienie przyszło dużo później.

Od stania na głowie trudniejsze okazało się bowiem postawienie na głowie własnych przekonań, systemu wartości, czy punktu widzenia.

Początkowo zakładałam, że ahimsa to zakaz wyrządzania krzywdy (czy sobie, czy innym żywym stworzeniom), za którego złamanie grożą surowe kary i nieprzychylności losu, jakie możemy na siebie ściągnąć, nie stosując się do zakazu.  Karma wraca, myślałam po prostu. Wychowana za pomocą gróźb i ostrzeżeń, nie umiałam spojrzeć na świat przez pryzmat pozbawiony wiszącej nade mną kary.

Regularna praktyka jogi coraz szerzej otwierała mi oczy. A może właściwie przymykała oczy, a otwierała serce. Miejsce wiecznego niezadowolenia zaczęła zajmować akceptacja. Miejsce oceniania– szacunek. Miejsce strachu przed karą – empatia.

Joga z czasem otwiera nas na bezwarunkową miłość.

Ta z kolei pozwala nam patrzeć na świat z zachwytem, z jakim matka wpatruje się we własne dziecko. W takim spojrzeniu nawet czas zatrzymuje się pomiędzy nieskończoną wdzięcznością a bezkresną troską.  W takim spojrzeniu spowalnia rozpędzone komercyjnie życie. Takie spojrzenie to jedyna szansa dla dzisiejszego świata.

Człowiek, rozwijający w sobie akceptację, wdzięczność, szacunek i empatię, nie wyrządzi nikomu krzywdy.  I nie zrobi tego nie ze strachu przed karą, ale dlatego, że czuje się odpowiedzialny za świat, który kocha bezwarunkowo.

Taki człowiek w gruncie rzeczy nie potrzebuje ustawy z 1997 r. Dla takiego człowieka ahimsa w stosunku do żywych istot to nie zakaz. To oczywista prawda. Dla takiego człowieka zwierzę nigdy nie będzie przedmiotem. Taki człowiek nie znajdzie uzasadnienia dla cierpienia i obok cierpienia nie przejdzie obojętnie.

Taki człowiek po prostu kocha. A miłość zobowiązuje bardziej niż strach, przykazania czy kodeks karny.

Zapewne można do takiej miłości dojrzeć i bez jogi. Przypuszczam, że można ją odnaleźć w sobie, nigdy nie przyjmując pozycji psa z głową w dół. Zgaduję, że prowadzą do niej również ścieżki inne niż ośmiostopniowa* ścieżka jogi.

Ale że to właśnie tą ścieżką chadzam najczęściej, to i znam ją najlepiej. Dlatego zapraszam Cię do wspólnej podróży.

Pokażę Ci świat zwierząt, którego jesteś częścią i świat ludzi, który bez zwierząt nigdy by nie mógł zaistnieć. Pokażę Ci świat jogi, który łączy wszystkie istoty nie poprzez ustawodawstwo, a przez miłość, szacunek i odpowiedzialność. Naturalnie.

*ośmiostopniowa ścieżka jogi – usystematyzowana nauka jogi, wyróżniająca osiem członów, na których każdy jogin powinien skupić się w swoim rozwoju

asia
Joginka na macie i poza nią. Szczęśliwa mama Marysi, Zuzi, dwójki kotów i psa. Filolożka z wykształcenia, filozofka z pasji. Nauczycielka jogi, zafascynowana anatomią i funkcjonowaniem człowieka w świecie. Marzycielka, wizjonerka, miłośniczka przyrody.
Pies